Mój porzedni artykuł o tym, co my jako dorośli możemy zrobić w sytuacji, kiedy dziecko wpada w furię, dotarł do wielu rodziców. Mam nadzieję, że pomógł chociaż części z nich w oswojeniu tej dość spektakularnej, ale jednocześnie zupełnie powszechnej reakcji dzieci (i dorosłych! – omawiane wcześniej brązowe, czerwone i niebieskie stany dotyczą wszystkich grup wiekowych) na sygnały interpretowane przez mózg jako czynniki, które ten mózg uznaje za zagrożenia.
Było sporo o tym, jak reagować, kiedy już do wybuchu dojdzie, ale dzisiaj chciałabym Wam przekazać, jak ważne jest zapobieganie podobnym sytuacjom. W ten sposób nieuchronnie zbliżamy się do pytnia: ale jak to zrobić? Trudno o tym zwięźle napisać tak, żeby podać wszystkie istotne informacje, ale mam nadzieję, że ten krótki tekst przybliży Wam ten bardzo obszerny temat.
A jak akceptacja
Świadomość tego, że dziecko w furii nie ma kontroli nad swoim zachowaniem pomoże Ci zaakceptować sytuację i przyniesie dodatkowe zasoby na łagodną, cierpliwą i pełną zrozumienia reakcję. To żadna magia – Stuart Shanker przekonuje nas, że sam fakt zatrzymania i zadania sobie pytań: „dlaczego to się dzieje?” i „dlaczego akurat teraz?” obniża poziom stresu! To narzędzie nazywane jest pauzą i często polecam początkującym uważną analizę własnych reakcji po to, żeby wyćwiczyć taką reakcję.
To Ty jesteś tajną bronią!
Tak, Ty – łagodny, zarażający spokojem dorosły! Jesteś czynnikiem, który może przerwać atak i ukoić dziecko. Jesteś wyjątkowym i bardzo ważnym elementem tej układanki. Tak, uwierz w to, że masz do tego wystarczające kompetencje. Użyczysz maluchowi spokoju i to mu naprawdę pomoże. Pierwsze efekty mogą nie być spektakularne, ale praktyka czyni mistrza. Nie od razu Rzym zbudowano, więc możecie jako para dorosły-dziecko potrzebować trochę czasu na znalezienie odpowiedzi na kluczowe pytania, jak postępować. Tak – znalezienie odpowiedzi, bo one już są w Tobie. Ty je znasz, trzeba tylko zadać właściwe pytania.
Czerwno mi…
W kontekście zapobiegania omawianym atakom bardzo istotne jest zrozumienie, na czym polega różnica pomiędzy tylko nagłym uruchomieniem alarmu (czyli np. gwałtownym napadem złości spowodowanym wejściem w stan czerwony), a zupełnym załamaniem systemu, czyli kakostazą (stanem brązowym). To nie jest łatwe zadanie i wymaga pracy ze strony dorosłego – obserwacji zachowań dziecka, analizowania jego reakcji, próbowania nowych rozwiązań, poszerzania wiedzy i rejestrowania/zapamiętywania postępów i rezultatów.
W poprzedniej części wyjaśniałam po krótce, czym charakteryzuje się stan brązowy. Kiedy podejrzewamy, że właśnie tego doświadcza dziecko, to – o ile maluch jest bezpieczny i nie może zrobić sobie krzywdy – nie trzeba, a nawet nie powinno się, natychmiast reagować. Pamietacie tę zasadę, żeby nie pogarszać sytuacji? Nieprzemyślana reakcja dorosłego może przynieść więcej szkody niż pożytku. Daj sobie kilkanaście sekund na wzięcie paru głębszych oddechów, spróbuj zastosować dobrze Ci znaną technikę relaksacyjną (np. opartą na rozluźnianiu mięśni) i popatrz na swoje dziecko jeszcze raz. Jeżeli masz zasoby na to, żeby zareagować łagodnie, nie zostawiaj go samego. Przecież kochasz je niezależnie od tego, co się teraz dzieje. Czy jest jakaś szczególna myśl lub inna aktywność, która może pomóc Ci zintensyfikować przyjemne uczucia i emocje, żeby z nich skorzystać? Ja czasami szybko odszukuję w telefonie zdjęcia i filmy, na których jest moje dziecko, kojarzące mi się z rozczulającymi wspomnienia. Przywołanie ich daje mi dodatkową siłę, a czasami przykuwa uwagę dziecka do takiego stopnia, że ono też się nimi interesuje i to przerywa atak.
Dominacja obszaru czerwonego jest spowodowana wartkim strumieniem silnych emocji, uczuć i odczuć, którego doświadczamy pod wpływem silnych stresorów. Czasami, pomimo dużego zaangażowania, nie będziecie na pewno wiedzieć na pewno, czy to jeszcze to, czy już kakostaza. Łagodzenie i kojenie są pomocne podczas wybuchów z czerwonego obszaru, mają one jednak tę wadę, że zużywają dużo naszych własnych zasobów. Jeżeli sytuacja nie wydaje się bardzo dramatyczna i podejrzewamy, że to „tylko” stan czerwony, możemy spróbować zatrzymać ten strumień, wykorzystując mniej energożerne strategie, których celem jest przesunięcie środka ciężkości w stronę niebieskiego, racjonalnego stanu, żeby przywrócić w ten sposób równowagę. Jak to zrobić? Poniżej podam trzy przykłady z mojego życia i doświadczenia – tematem przewodnim wszystkich jest muzyka, bo ona – jak wiadomo – łagodzi obyczaje.
Spielen spielen ist zu Ende…
Moja córka jest dzieckiem wysokoreaktywnym i nagła zmiana aktywności bywa dla mniej dużym wyzwaniem. Tym, czego szczególnie nie lubi, jest zakończenie zabawy czy innej przyjemnej aktywności, o czym mi ostatnio bardzo dobitnie przypomniała, kiedy nadszedł czas powrotu do domu po kilku godzinach odwiedzin u koleżanki i jej rodziny. Całe spotkanie trwało dłużej niż planowałam, ale nie dało się odwlekać momenu pożegnania w nieskończoność. W takiej sytuacji ubieranie dziecka to prawdziwa mordęga i często gęsto wszelkie negocjacje nie mają prawa bytu. Tym razem przyszedł mi jednak do głowy świetny pomysł – podczas zakładania okryć wierzchnich i butów śpiewałam piosenkę na pożegnanie, którą moja Gwiazda zna z zajęć na basenie, przerobiłam tylko tekst tak, żeby nie było o pływaniu, tylko o zabawie (zamiast „Schwimmen schwimmen ist zu Ende” – „Spielen spielen ist zu Ende”)!
Puszek Okruszek
Moja córka nie jest fanką fotelików samochodowych (eufemistycznie mówiąc). Samochodem nie jeździmy często, ale jednak czasami wybieram właśnie tę opcję. Zależy mi jednak na tym, żeby zredukować stres mojego dziecka i od dawna nad tym pracuję. Stosowanie różnych podejść zaowocowano znalezieniem rozwiązania, które często pozwala na przewożenie mojej Gwiazdy autem na krótkich trasach bez niepotrzebnego wprowadzania jej w stan czerwony i brązowy, co wcześniej zdarzało się nagminnie. Jest to tablet z piosenkami i krótkimi filmami dla dzieci. Nie zawsze taka opcja wystarczy, ale często udaje mi się wykorzystać preferencje mojej córki (bardzo lubi konkretne nagrania) i przechylić szalę w stronę niebieskiego obszaru poprzez prostą, ale angażującą zachętę do dokonania wyboru. Pracuję nad tym zawczasu, np. dyskutując z nią treść poszczególnych nagrań i tekstów piosenek, zachęcając do wskazywania, który chciała w danej chwili obejrzeć czy po prostu śpiewając razem z nią (i Fasolkami, tudzież Kulfonem i Moniką, albo Natalką Kukulską). Dzięki temu w ostatnim czasie udało mi się dwa razy zażegnać nadchodzący kryzys i przekonać córkę do zajęcia miejsca w foteliku. Jedną z tych sytuacji chciałabym Wam przybliżyć.
Fasching (karnawał): Piątek po południu, tuż po balu przebierańców w żłobku (drugim z kolei – poprzedniego dnia odbyło mini spotkanie karnawałowe w ramach polskiej grupy zabawowej). Gwiazda zdecydowanie jest przebodźcowana. Odmawia podróży w foteliku i jej stan bardzo gwałtownie zmienia się od lekkiego rozdrażnienia, do pełnej histerii. Co robię ja? Stoję przy otwartych drzwiach auta, trzymając w ramionach bardzo niezadowolone dziecko. Oddycham głęboko i staram się uspokoić. Przeformułowuję jej zachowanie i już po chwili widzę, że naciski nie mają sensu. Sama jestem zmęczona i nie mam zbyt wiele zasobów po całym tygodniu. Chciałabym jak najszybciej znaleźć się w domu, a czekają nas jeszcze zakupy. Widzę jednak, że ten strumień można zatrzymać. Zadaję dziecku proste pytanie: „co byś chciała obejrzeć?”. Ono jest jednak zbyt dużym wyzwaniem – córka szlocha, że „nie obejrzeć”. Znowu oddycham głęboko kilka razy. Przypominam sobie, żeby nie ściskać dziecka mocniej pod wpływem moich własnych emocji, nie tulić na siłę. Robię drugie podejście do pytania, ale tym razem proponuję coś konkretnego, metodycznie, powoli i łagodnie, skracam komunikaty, wydłużam czas pomiędzy poszczególnymi pytaniami: „Puszek Okruszek?”… „Nie Puszek Okruszek!”… „Witaminki?” „Nie Witaminki!!!”… „Kulfon?”… „Nie Kulfon!!!”… „To co?”…… „Puszek Okruszek!”. W ten sposób moja Gwiazda usiadła w foteliku z własnej woli, żeby obejrzeć teledysk piosenki „Puszek Okruszek”. Połowę drogi konieczna była aktywna rozmowa na temat filmiku, po paru odtworzeniach nagrania zaś obie mogłyśmy się po prostu wyłączyć – ona słuchając, oglądając i śpiewając, a ja przeszłam w tryb relaksacji 😉 i tak udało nam się dotrzeć do sklepu, podczas gdy nasz wspaniały kierowca zajmował się prowadzeniem samochodu. Wielopoziomowa praca zespołowa :D. P.S. Często, to czego werbalnie się domaga małe dziecko, nie jest tym, czego chce i dotyczy to również odmowy. Każdy rodzic potrzebuje własnej strategii, ale warto łagodnie próbować tych samych rozwiązań z nastawieniem, że za trzecim czy piątym razem zadziałają.
Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda
Zgadnijcie, jakiej metody użyłam, żeby uprzyjemnić i odczarować mycie zębów? Zaczęłam od wprowadzenia szczoteczki elektrycznej na baterie, kiedy córka miała rok (po to, żeby skrócić czas szczotkowania i uruchomić ciekawość nowym gadżetem – kupiłam wersję na baterię z uwagi na mniejszą prędkość/efektywność/moc, dzięki czemu proces szczotkowania jest sensorycznie delikatniejszy), ale nadal bez nacisków i przymusu rzadko udawało się rzeczywiście jej te zęby umyć. Przemocowe rozwiązania nie są zgodne z moimi przekonaniami, z drugiej strony – nie zgrywa się z nimi także zezwolenie na brak higieny jamy ustnej. Wprowadziłam więc piosenkę, która stopniowo obniżyła stres podczas codziennego rytuału, co pozwoliło mi później dokładać kolejne rozwiązania usprawniające cały proces. Był taki czas, że musiałam śpiewać nawet wtedy, kiedy traciłam głos, bo bez piosenki nie było mycia zębów 😛 . Ostatnio zdarza się coraz częściej, że zęby są po prostu myte, a piosenki córka rzadko się domaga. Powoli, małymi kroczkami, prosto do celu.
Spiesz się powoli
Na zakończenie chciałam wyjaśnić, dlaczego tak bardzo podkreślam rolę cierpliwości, łagodnego podejścia do wprowadzania zmian i spokojną obserwację małych postepów. Nie tylko dlatego jest to ważne, bo pomaga rodzicowi w jego regulacji, ale z praktycznego punktu widzenia – coś się nie wydarzy szybciej tylko dlatego, że tego chcemy. Dziecko, zwłaszcza małe, nie rozumie związków przyczynowo-skutkowych, bo musi się dopiero nauczyć, że one w ogóle istnieją. Łatwiej jest założyć, że dzieci wiedzą, jak wszystko działa i czasami decydują się zrobić tak, jak „powinny”, a czasami nie, ale tak nie jest 😉 . Wyobraź sobie taką sytuację – jedziesz do Chin, nie znasz w ogóle kultury ani języka, jakimś cudem udaje Ci się znaleźć knajpę, gdzie menu jest tak opisane, że dajesz radę zamówić coś do jedzenia, danie jest pyszne, płacisz za nie i europejskim zwyczajem po uregulowaniu rachunku zostawiasz na stole parę juanów – byłeś przecież bardzo zadowolony, a następnie wychodzisz. Chwilę później dogania Cię kelner i oddaje Ci napiwek. Zabierasz pieniądze, bo i tak przecież nie masz narzędzi językowych, żeby próbować się dogadać i przekonać go do zatrzymania pieniędzy. Czy to znaczy, że zrozumiałeś, dlaczego za Tobą pobiegł i oddał Ci kasę? Nie. Jeżeli w ogóle na gorąco masz do tego głowę, to sprawdzasz w Google i voila – w Chinach inaczej się daje napiwki. Kelner po prostu Cię dogonił, żeby oddać Ci resztę, której – z jego perspektykwy – zwyczajnie zapomniałeś zabrać. Nie mogliście sobie nawzajem wyjaśnić tej sytuacji, bo on był tutaj figurą nadrzędną – byłeś „u niego” i on założył, że Ty znasz zasady, Ty zaś nie znałeś języka ani kontekstu kulturowego, więc zupełnie nie miałeś pojęcia, że takie zasady w ogóle istniały. Z dziećmi bywa podobnie, tylko one nie mają tego symbolicznego dostępu do Google jeszcze przez wiele lat. Dajmy im czas, żeby najpierw nauczyły się włączać komputer, na pokazanie im wyszukiwarki internetowej przyjdzie czas.
Jeżeli chcesz się dowiedzieć, jakie tematy poruszam i zamierzam prezentować na blogu, zajrzyj do tego wpisu. Te teksty są zaś o mnie (Pani od wszystkiego) i moich oczekiwaniach (Chciałabym…). Już niedługo pojawi się część 2 moich planów.
Opis samej metody Self-Reg jest dostępny w tym nagraniu transmisji na żywo pt. „Self-Reg: Co wewnątrz, to na zewnątrz”: KLIK.
Poślij ten tekst dalej, jeżeli przyniósł Ci wartościowe informacje. Tutaj znajdziesz mój fanpejdż na FB.
Dziękuję za Twój czas!