Tornado w natarciu… czyli jak wstać i utrzymać się na nogach, kiedy stres dosłownie Cię zmiótł

Podzielę się dziś historią o tym, jak nie udało mi się przywrócić codziennej równowagi tydzień po self-regowej burzy, ale dzięki podjęciu pewnych świadomych kroków poniosłam się po bolesnym tym doświadczeniu.

Dla mnie jest to temat bardzo istotny, ponieważ będąc samoDZIELNĄ (bardzo mi się podoba ta pisownia i będę ją stosować) matką wymagającego dziecka „upadam” pewnie częściej niż przeciętny rodzic. Tak już niestety jest, że nawet znając bardzo dobrze siebie i swoje stresory, nie zawsze można wprowadzić techniki, o których wiemy, że zadziałają, bo wymagałyby np. zostawienia dziecka pod opieką innej osoby, której samoDZIELNY przeważnie nie ma obok na wyciągnięcie ręki.

W ubiegłym tygodniu zwróciłam uwagę na to, jak ważna jest regeneracja. To ona, wprowadzana zawczasu oraz „aplikowana” po każdym większym zaburzeniu równowagi, pomogła mi przetrwać tamten poniedziałek. Dzięki temu we wtorek napisałam pierwszy tekst o Self-Reg i udało mi się dotrzeć do całkiem sporej grupy osób. Stosowałam swoją taktykę bardzo sumiennie przez następnych parę dni, co okazało się zbawienne, ponieważ zupełnie niespodziewanie dopadł mnie ogromny stres, na który miałam niewielki wpływ i nie dotyczył bezpośrednio mnie. Nie wiem, jak bym sobie z nim poradziła, gdybym nie była tak zaopatrzona w rezerwy energii, których nie wyczerpał ten pamiętny poniedziałek. Moja taktyka jest oparta na dostosowaniu pewnych działań do planu tygodnia, a to oznacza, że duża regeneracja przypada w weekend.

Pracuję w wymiarze ok. 90% etatu, od poniedziałku do piątku, zatem wolne mam tylko w soboty i niedziele. Spędzam te dwa dni nie tylko na przyjemnościach, ale również na nadrabianiu pewnych domowych obowiązków po to, żeby reszta tygodnia była spokojniejsza. Na tym polega moja wersja regeneracji. Jednak w ubiegłym tygodniu w piątek przyszło kolejne zaskoczenie – kilka godzin po zostawieniu córki w żłobku zostałam poinformowana, że muszę ją natychmiast odebrać, bo pojawiła się u niej wysypka. Dodam jeszcze, że tego dnia rano przeczytałam na drzwiach kartkę informującą o zgłoszeniu przypadku choroby dłoni, stóp i jamy ustnej (potocznie zwanej w Polsce bostonką). W Niemczech standardowo placówki opieki dziennej przygotowują listę chorób, o których wystąpieniu u dziecka rodzic ma obowiązek tę placówkę poinformować. Wszelkie niejasne objawy, zwłaszcza w takiej sytuacji, gdy już wiadomo, że konkretna choroba zakaźna mogła się rozprzestrzenić, są natychmiast zgłaszane rodzicom, a dziecko powinno zostać zabrane do domu. Dopiero w piątek rano odzyskałam względną równowagę po wspomnianym wcześniej silnym stresie, a tu taka niespodzianka. Córka okazała się być mniej chora niż mnie poinformowano i w ogóle nie chciała iść do domu, ale cóż poradzić. Podejrzewałam, że takie zaburzenie naszego rytmu odbije się także na niej i miałam rację.

Od kilku dni miałam wrażenie, że moja Gwiazda wchodzi w nową fazę rozwojową i się nie pomyliłam. Konieczność zabrania ją w piątek ze żłobka (plan był taki, że po południu miała zostać odebrana przez inną osobę, więc pod żłobkiem nie czekał na mnie wózek, w którym wiozę rzeczy, niosąc przeważnie dziecko na rękach; na szczęście zostałyśmy ostatecznie obie stamtąd odebrane), dodatkowe zdenerwowanie, wynikające z ryzyka zarażenia bostonką dzień wcześniej sporego grona maluchów (w tym także niemowląt!!!) podczas spotkania polskojęzycznej grupy zabawowej, zniweczenie moich planów na nadgonienie ze szczepieniami (które ciągną się za nami już 3 kwartały, bo ciągle coś się dzieje zdrowotnie, a tu kolejny bilans i następne szczepionki za pasem, a już dwa miesiące Gwiazda chodzi do większego żłobka, więc przy każdej wysypce drżę na myśl, że mogłaby to być różyczka albo odra) w kolejnym tygodniu razem z silnym stresem, o którym już wspomniałam i tym sposobem znowu zaczęłam weekend ledwo żywa. Gwiazda zaś pokazała mi, że ma zupełnie nowe możliwości wyrażania własnych emocji, co skończyło się zawieszeniem systemu w niedzielę. Jak do tego doszło? Ano tak:

Piątek

Gwiazda ma wysypkę, muszę ją odebrać ze żłobka (podejrzenie bostonki)

czarne myśli, czyli „Moje Biedactwo znowu chore”, „o nie, cały weekend będzie z głowy”, „zaraziłyśmy pewnie całą grupę zabawową wczoraj” etc.

+ parę godzin drzemki w ciągu dnia

+ porządny domowy obiad, którego nie musiałam sama robić

+ wizyta u lekarza umówiona bez mojego udziału (co bywa ogromnym stresorem)

+ perspektywa kolejnych dni bez naszej nerwowej codziennej rutyny (jestem przeszczęśliwa, kiedy nie muszę nas szykować wieczorem na kolejny dzień w pracy/żłobku)

+ możliwość doładowania akumulatorów podczas nieprzerwanego (pierwszego – jednego z wielu 😛 ) snu dziecka (Gwiazda ma bardzo przerywany sen i ten pierwszy wieczorem jest zazwyczaj najdłuższy i najgłębszy)

Nie najgorzej, co? A jednak nie, bo w piątek rano dopiero wracałam do równowagi…

Sobota

– kolejna porcja stresu niezależnego ode mnie, ogromny spadek energii

+ bardzo długa, wspólna drzemka

z powodu zbyt długiej drzemki konieczność (w niedzielę sklepy są w Niemczech nieczynne) zrobienia dużych zakupów w bardzo krótkim czasie w kilku różnych sklepach i przyniesienia ich do domu; szłam pieszo w obie strony, razem kilka dobrych kilometrów (zaskoczyła mnie autobusowa komunikacja zastępcza, o której zapomniałam i wybrałam się na tramwaj, który nie jeździł w weekend)

+ ładowanie akumulatorów z dzieckiem

+ wysypka znika

Ogólny bilans nieco gorszy niż w piątek, ale wciąż jest w miarę.

Niedziela

– zapomniałam o suplementach (dzień pierwszy, w poniedziałek też zapomniałam, a one mają mi pomagać czuć się dobrze fizycznie, w przypadku Gwiazdy jej preparat ma wspomagać sen)

– musiałam całkiem przebrać dziecko 5 albo 6 razy w ciągu dnia (dodam, że w przypadku Gwiazdy to jest bardzo ciężka praca, kto nie widział i nie próbował, nie ma pojęcia, co mam na myśli)

– sprzątanie mieszkania w asyście bardzo przeszkadzającej Gwiazdy (nie zawsze jest tak, jak w ostatnią niedzielę, Gwiazdka od niedawna potrafi się zająć sobą, czasami nawet przez pół godziny)

– Gwiazda wydaje się przechodzić jakiś trudny i dziwny czas; kopie koty, nagle bardzo dużo krzyczy, płacze (tzn. dużo więcej niż zwykle, bo ma tzw. temperament trudny, więc wrzaski i histerie to raczej chleb powszedni), a także udaje powyższe czynności (jestem silnie nadwrażliwa na dźwięki, niektóre sprawiają mi intensywny fizyczny ból, często „odczuwam” je aż do mdłości, zdarzało mi się odczuwać jakby nadchodzące omdlenie z powodu dźwięków, więc to poważna sprawa, nie zwykła irytacja), zaczynam się denerwować, co także jest dla mnie źródłem stresu; podnoszę głos, córka głośniej krzyczy; widzę, że idziemy w złym kierunku

– z uwagi na nerwową atmosferę w domu postanowiłam zabrać Gwiazdę i siebie „w gości”, dostałyśmy zaproszenie na lody, więc miało być pięknie, zabrałam ze sobą rowerek, żeby wykorzystać okazję i przyzwyczajać córkę do noszenia kasku, skończyłam niosąc wszystko, łącznie z dzieckiem

+ perspektywa miłej wizyty, dostałyśmy deser na podwieczorek, a później nawet kolację (jeden fragment domowej rutyny zaliczony)

– wysypka pojawia się w miejscach, gdzie jej wcześniej nie było (może to jednak bostonka?)

– wizyta okazała się bardziej stresująca niż relaksująca, bo nie najlepiej się czułam

––– … ––– TORNADO STRESU MNIE ZMIATA: dziecko krzyczy od chwili powrotu do domu i zamknięcia drzwi; znowu kocia kupa na podłodze (shit! i to któryś raz  w tym tygodniu); uwijam się z tym, co muszę zrobić wieczorem, a nie mogłam zrobić zawczasu, czyli karmieniem kotów, sprzątaniem kuwet, przebieraniem dziecka w piżamę – kolejna walka; Gwiazda przeszkadza (baaardzo) przy wszystkim, mimo próśb krzyczy mi prosto do ucha, kiedy kucam; nie chce się oddalić, chociaż ją proszę; muszę kilka razy użyć siły, żeby ją odseparować od kociego urobku i moich uszu; raz źle wymierzam siły i przekraczam granicę „koniecznego” przymusu fizycznego; dziecko się boi, krzyczy, ja czuję, że za chwilę zwrócę albo zrobię coś, czego będę żałować do końca życia; zamykam się w łazience, Gwiazda krzyczy jeszcze głośniej po drugiej stronie drzwi…; gdzieś tam w międzyczasie trafia się kolejna konieczność przebrania dziecka, które miało już na sobie piżamę i było gotowe do snu; plecy mnie bolą i wiem, że będą jeszcze bardziej po walce związanej z przebieraniem; wtedy już krzyczę dla samego krzyczenia, nie ma w tym niczego konstruktywnego, moje własne granice zostały za mną tak daleko, że przez chwilę ich nie widzę…

– leżę pokonana i nie widzę perspektywy pozbierania tego, ale na szczęście trwa to bardzo krótko i na tym właśnie polega siła Self-Reg, bo wiesz, że się podniesiesz i szybko masz plan, jak to osiągnąć

Kilka słów wyjaśnienia – córka i ja mamy zupełnie inne profile integracji sensorycznej w kontekście czucia głębokiego. Ona szuka raczej silnych stymulacji, ja jestem nadwrażliwa. Nasza codzienna walka jest dla mnie silnym źródłem stresu, bo często robię rzeczy, które w moim odczuciu przekraczają granice koniecznej interwencji, a są już przemocą. Tylko, że słabsze bodźce nie działają, np. kiedy dziecko chwyta coś, czego nie powinno mieć w rękach, dosłownie walczymy o to, bo ona nie wypuści, a ja wiem, że nie mogę liczyć na tłumaczenie czy odczekanie – córka natychmiast robi użytek z tego, co jej się uda dorwać i np. zjada kocią kupę albo wsuwa sobie do ust tabletkę, którą mi wyrwała z ręki, więc muszę być silniejsza i sprytniejsza jednocześnie. Czasami jednak w takiej walce ja tracę trochę rezon i rzeczywiście przekraczam także jej granice. To właśnie miało miejsce wieczorem w niedzielę.

Niedzielny wieczór skończył się łkającym dzieckiem i płaczącą matką oraz ich wspólnym zaśnięciem – zostawiłam nawet światła włączone aż do którejś tam nad ranem, kiedy obudził mnie kot demolujący mieszkanie. Poniedziałek nadal był burzliwy, rano zaczęłam od podniesienia głosu przy śniadaniu, ale ulżyłam sobie przez uderzenie pięścią w blat i złość się szybko rozeszła po kościach, wieczorem skończyłam znowu płacząc, ale tym razem było to połączenie bólu fizycznego i niewspółpracującego dziecka, które utrudniało mi zakończenie czynności, która sprawiała mi ten ból. Skończyło się znowu zamknięciem drzwi i histerią Gwiazdy po drugiej ich stronie, ale dzięki temu mogłam skończyć przestawianie i ścielenie łóżka. Córka zasnęła bez piersi, w ubraniu, bez żadnych specjalnych zabiegów, wystarczyło, że byłam obok. To raczej niespotykane, więc mimo tych mniejszych burz uważam, że to był dzień regeneracji. Nie zapomnij, że mówimy o naprawianiu zniszczeń po tornadzie, a to nie jest takie zwykłe „sprzątanie”.

Poniedziałek

Córka miała wizytę u lekarza, więc nie musiałam iść do pracy. Cały dzień spędziłam na świadomym przywracaniu chociaż względnej równowagi, poprzez m.in.

 1) SEN

Każdy rodzic wie, że snu nigdy za wiele! Nie nadrabiałam zaległości wieczorem po położeniu dziecka spać, dość szybko także sama się położyłam. Wiem, że sen to moje zbawienie i lek na wiele przypadłości, a zdecydowanie nie doświadczam go za dużo w ostatnich latach!

2) COŚ DLA SIEBIE

Zrób cokolwiek, nawet jeżeli to ma być zjedzenie cukierka. U mnie był to drugi prysznic wieczorem (żel pod prysznic pięknie pachnący rokitnikiem zwyczajnym, ożywczy aromat peelingu kawowego, jabłkowy szampon 😀 ), chociaż mogłam pominąć ten element, bo po burzliwej niedzieli myłam się dopiero rano. W ciągu dnia udało mi się kilka razy coś przeczytać – parę stron książki, aktualnie dwie są „rozczytywane”, jedna ma mi pomóc poradzić sobie z niezależnym ode mnie stresem, o którym wspomniałam w tekście kilka razy i naprawdę pomaga. Może napiszę o tym kiedyś osobny tekst.

3) REGENERACJA DZIECKA

Spędziłyśmy naprawdę dużo czasu na zabawach stymulujących czucie głębokie Gwiazdy – zapasy, turlanie, przepychanie, rzucanie się na materac na podłodze, „samolot” i jego wariacje, ale także rozładowujące energię, więc bieganie, gonienie, pozytywne straszenie, łaskotki. Mimo bólu pleców przytulałam i nosiłam córkę na rękach tak długo, jak tylko mogłam (trwa niestety bunt nosidłowy, chustowy trwa od dawna, zakupiłam nawet chustę kółkową niedawno, ale nie została zaakceptowana). Wszystko to miało miejsce w domu – od powrotu od lekarza nie wychodziłyśmy, pomimo ładnej pogody, bo wiedziałam, że ciągły zew ucieczki u mojej Gwiazdy będzie dla mnie dodatkowym źródłem stresu.

4) DOBRY PLAN

Zrewidowałam listę zadań, ustaliłam sensowny zestaw na poniedziałek, przepisałam listy na resztę tygodnia (bo niestety – mam teraz sporo zaległości)

5) REGENERACJA

Ułożyłam w głowie plan tego tekstu – prowadzenie strony to mój pomysł na regenerację.

Będzie o tym kiedyś osobny wpis, ale wygląda na to, że moja Gwiazda rzeczywiście przechodzi jakąś przemianę związaną z rozwojem. Od kiedy jestem jednak bardziej świadoma tego, jak to działa, takie kryzysy trwają u nas maksymalnie kilka dni. To nie znaczy, że tzw. „bunty” czy „skoki” tak szybko się kończą. Co to, to nie! To moje podejście się zmienia po namierzeniu przyczyny, więc te przemiany nie stanowią już takiego silnego stresora. Ja się po prostu „uzbrajam po zęby” i „pozwalam” jej się przechodzić kolejne etapy rozwoju, będąc jednocześnie najbardziej wspierającą figurą, jaką potrafię być w danej chwili.

Każdy z nas ma własne stresory i metody przywracania równowagi, a także regeneracji. Podany wyżej przykład nie jest uniwersalny, ale mam nadzieję, że pomoże Ci spojrzeć inaczej na własną sytuację. Warto pamiętać, że nawet po najgorszym tornadzie można wstać i iść dalej. Pierwsze chwile są trudne i mało stabilne, ale jeżeli przeprowadzisz proces naprawy świadomie, będziesz odczuwać wszystkie, nawet najdrobniejsze zmiany. Poświęć trochę czasu i głęboko wczuj się w chwile równowagi, nawet jeżeli na początku nie trwają zbyt długo. Zrób to, żeby zapamiętać, jakie to uczucie. Trudno rozpoznać kryzys, jeżeli się nie pamięta, jak wygląda stabilizacja i spokój. Zapamiętaj też, jakie to przyjemne uczucie być w równowadze, a zyskasz dodatkową motywację, żeby ten stan przywracać.

2 Comments

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s